sobota, 23 kwietnia 2011

Chasing the Bus

Ze snami na ogół jest tak, że albo są do bólu realistyczne, albo całkowicie abstrakcyjne. Nigdy nie można złapać tego złotego środka, żeby sen był ciekawy, ale nie za bardzo oderwany od rzeczywistości. Moje sny mnie przerażają. Bynajmniej nie dlatego, że ukazują mi się jakieś makabryczne obrazy. Po prostu śnią mi się znani ludzie. Nie wiem czemu, nie wiem po co, ale śnią mi się znani ludzie. W różnych dziwnych sytuacjach, które najczęściej rozgrywają się u mnie w domu, śnią mi się znani ludzie. Przedwczoraj zdarzył się jednak wyjątek. Jak się później okazało nie był to zwykły sen. Był on poniekąd proroczy. Nie było w nim żadnych znanych ludzi, a fabuła opierała się na tym, że jechałem z Jovaną autobusem komunikacji miejskiej w nieznanym kierunku, kiedy nagle kierowca oznajmił, że zbacza z trasy i wysadzi nas pod domem naszej pani od matematyki, Krystyny P. I rzeczywiście zawiózł nas gdzieś w pola gdzie stała duża wypasiona willa i kazał wysiadać. Jovana nie dowierzała mu, że w tej willi mieszka Krystyna P., ale on był o tym święcie przekonany. Potem odjechał, a my wracaliśmy piechotą przez jakąś wieś. Sen niby realistyczny, choć szczerze wątpię, że moja pani od matematyki mieszka w takim domu. Nazajutrz miałem korki z matmy o 11, więc postanowiłem pojechać autobusem numer 3 o 10.33 z przystanku na ulicy Krzywej. Na przystanku przywitała mnie notatka, że w piątek autobusy kursują według sobotniego rozkładu (nadal uważam, że głupio to brzmi, choć powiedziano mi, że to normalne). To był Wielki Piątek i straszny ruch, a ruch równa się korki. Oczywiście autobus się spóźnił, to chyba nikogo nie dziwi. 30 minut po czasie pojawił się na zakręcie. Uradowany zacząłem nerwowo przechadzać się po przystanku i gnieść w rękach bilet, podobnie jak kilka innych zniecierpliwionych osób (oprócz jednej tęgiej pani, która zastanawiała się, czy aby w zeszłym roku Wojciecha nie było wcześniej niż w tym, a druga szczupła uświadomiła jej, że Wojciecha jest co roku w ten sam dzień). Kiedy autobus był tuż tuż nagle bach! Stłuczka... Tuż przed przystankiem jakiś gruby Rom wjechał z busa. Zrobiło się zamieszanie, korek jak nie wiem co, klaksony, krzyki, a ja stałem bezradnie na przystanku i wpatrywałem się tępo w wyczekiwany autobus, który utknął na linii horyzontu. Ostatecznie na korki spóźniłem się ponad pół godziny. A we śnie miałem ostrzeżenie podane jak na dłoni, że autobus wyprowadzi mnie w pole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz